
Nie daje mi to spokoju. Muszę wyjaśnić. Jak się okazuje, jestem niezrozumiały. Oto wytłumaczenie.
Rodzimy się nadzy. Umieramy? Jacy?
Lecimy do gwiazd. Lecimy! Jak?
Dwanaście sylab. I dziewięć.
Dodając jedną sylabę. CZY. Umieramy. Mamy trzynaście. W pierwszym wersie.
Dodając cztery. LECZ JAK? JAK? TAK! Znów mamy taką samą liczbę. Trzy i naście. Wers drugi.
Rymów mamy pod dostatkiem. Do tego kropka. Przecinek. Pytajnik. Wykrzyknik.
Możliwości? Trzynastozgłoskowiec.
Rodzimy się nadzy. Czy umieramy? Jacy?
Lecimy do gwiazd. Lecimy! Jak? Lecz jak? Jak? Tak!
Nadzy się rodzimy. Jacy umieramy?
Do gwiazd lecimy. Lecimy jak?
Możemy się bawić. W nieskończoność. Dzielić, przesuwać. Zmieniać szyk i znaczenie. Do tego odrobina gimnastycznej gramatyki. Nie opisowej. Eksperymentalnej. Sufiks, prefiks, drobiny słów. Liczy się każdy znak. Chęć czytania starożytnej (nie aż tak) polszczyzny i odwagi.
Nago’ś rodzim y. Jac y umier’my?
Do gwiazd leć i my. Lecim y jak?
Fonetycznie? Zwarto szczelinowe? Dzy. Mnie pozbawia dziąsłowo dźwięcznej ochoty. Nie będę się starał nawet. Jestem chujowy w te klocki. Ledwie zdałem egzamin. Nie jestem jednym z braci Grimm.
Teraz heksametr. Trochę może skomplikowane, ale łatwe. Walić te stopy, jamby i anytypasty. Sylaby długie i krótkie. Iloczas. Dłużej mówię Na niż Dzy. Także czytam. Moż-li-woś-ci. Jeszce bardziej tnąc. Mo(ż)-li-wo(ś)-ci. I mam słowa. Na przykład. Mowo, li, ości, liści. Tak uczymy się mówić. Jako dzieci. Dodam znaki.
Mowo li ości i liści. Li znaczy tylko (nikogo nie obrażam). Mową są liści ości. Mową tylko są listy, ostatnie! Tak to działa. W poezji. W prozie? Rodzimy się nadzy. Umieramy także tacy. Lecimy do gwiazd. Lecąć, nie wiemy jak.
Nawet dialog:
-Rodzimy się nadzy.
-Umieramy? Jacy?
-Lecimy do gwiazd.
-Lecimy! Jak?
I tak sobie to drąży skały. Zwarte szczelinami. Np. Cała zagadka rozwiązana. Tak rozmawiam. Tak piszę moje bzdurki. Język daje nam ogromne pole do wypowiadania się, w jakikolwiek sposób chcemy. Jeżeli chcemy. Nawet obcy. Hektary. Niezmierzonych pól. Nawet kilka słów w obcym języku sprawia, że to znakomicie działa. Urabiamy język, jak mąkę na chleb. I porozumiewamy się. Nie widząc się i nie znając. I tak składam każdą wypowiedź. Tak słucham. Nawet pijany, leżąc w rynsztoku (tu akurat to tylko ars poetica, nie leżałem, dotąd).